Gdy się zwiedza, szuka się wrażeń. Zdumienia i zachwytu, opadu szczeny. Produkty pochodne też się liczą: fura zdjęć, wspomnienia, materiał na opowieści, nowe znajomości, opalenizna, Ale są one – jako się rzekło – pochodne. Liczą się krótkie, ulotne chwile. Zebrane w całość, dałyby destylat kilku, może kilkunastu minut przeżyć. Tak to działa.
Można je bardzo znacząco wzmocnić. Dziś w zasięgu ręki praktycznie każdego znajduje się muzyka. Znakomita większość współczesnych telefonów komórkowych to jednocześnie walkmany. Pamięć flash przez nie wykorzystywana jest tania jak barszcz. Środki do tego, by zilustrować swą podróż stosowną muzyką, właściwie leżą na ulicy. Potencjał emocji, daleko wykraczających poza jakąkolwiek turystyczną ofertę, drzemie właśnie tam. Niedoceniany.
Od dłuższego czasu stosuję tę osobliwą „szprycę”, gdy już dotrę tu i ówdzie wycieczkowym autokarem. Dobre douszne słuchawki z wzmacnianym basem, skutecznie odcinają mnie od wszystkiego, co wokół, starannie zawczasu wyselekcjonowana muzyka - i nagle starożytne miasta, monumentalne kościoły czy zmurszałe ruiny ujawniają coś więcej. Nie da się tego dobrze wyjaśnić, nie da się należycie opisać słowami, na czym polega różnica. A jednak jest. I to wielka.

Wygrzebałem z przybocznej torebki słuchawki, założyłem je i uruchomiłem odtwarzanie utworu „Hymn for the Red October” Hansa Zimmera. Kawałek ni przypiął, ni przywiązał do miejsca i kontekstu, bo w końcu co niby miała śpiewana przez czerwono armijny chór pieśń o rewolucji, napisana dla thrillera zimnowojennego o zmaganiach okrętów podwodnych, do starożytnej greckiej twierdzy i czasów napędzanych wiosłami trier. Nic nie miała, ale muzyka nie działa w ten sposób. Okazało się, że właśnie w tym słonecznym, greckim miejscu, zrujnowanym przez czas, ale ciągle mocno trzymającym się pazurami burzliwej przeszłości, w jej akompaniamencie eksplodowało coś wspaniałego. Oczywiście w ogóle tego nie było widać. Stałem nieruchomo, wiatr lekko tylko powiewał, dając nieco ulgi palonej przez mocny blask słońca skórze. Na pewno nie od niego dostałem gęsiej skórki. To cholerstwo właśnie tak działa.
Wyruszając po raz pierwszy do Włoch, z planem odwiedzenia wielu niezwykłych miejsc, miałem na swojej sześciogigowej karcie pamięci furę rozmaitej muzyki, a w głowie nadzieję, że wybrałem dobrze. Wchodzenie przeglądarką telefonu na YouTuba, z użyciem połączenia roamingowego, byłoby zbyt kosztowną ekstrawagancją. Nawet dla mnie.
Pięknie to nazywasz i opisujesz ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznaj, że jesteś tym po prostu uderzona :)
OdpowiedzUsuń